Tali

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła

Akt I

Zajęcze serce

Shunai obszedł kamienną grań I zatrzymał się przed ciałem umierającego shinobi. Brudny, obficie krwawiący mężczyzna leżał na boku, z trudem łapiąc oddech. Bez pomocy zdecydowanie umrze, lecz nie nastąpi to zbyt szybko. Jego rana na boku była nietypowa – oparzenia rozciągały się na cały tułów, a w samym ich środku, w okolicy wątroby, znajdowało się głębokie na parę centymetrów cięcie, z którego nieprzerwanie sączyła się krew. Mimo beznadziejnej sytuacji, w jego oczach wciąż płonął ogień, który z sekundy na sekundę coraz bardziej słabł.

Nawet po tak wielu odpartych atakach na sanktuarium, widok shinobi który przed obliczem śmierci nie traci swojego zapału sprawił, że Shunai’a przeszedł dreszcz. To nie jest walka w obronie kraju, wioski, czy chociażby kogoś bliskiego. To zwyczajna ludzka pazerność i chęć zdobycia siły tak ich napędza. Shunai obszedł napastnika raz jeszcze, szacując, że stracił już około dwóch litrów krwi. Niedługo powinien stracić przytomność. Jego dłonie coraz słabiej zaciskały ranę, wyraźnie drętwiejąc.

- Pozostała piątka zginęła. Ty jesteś ostatni. – powiedział zupełnie neutralnym tonem, obserwując reakcję umierającego. Odpowiedzią była cisza, przerywana od czasu do czasu ciężkim oddechem.
- Kto was wysłał? Nie widzę żadnych symboli. – mówił dalej, kompletnie jak do siebie. W końcu schylił się, rzucił napastnika na plecy i włożył do rany dwa palce. Shinobi krzyknął przeraźliwie, doprawiając skowyt krótką wiązanką przekleństw.
- Umiesz mówić. Doskonale. Powtórzę więc jeszcze raz. Kto was wysłał?
- Nikt ważny. – odpowiedział niewyraźnie przez zęby.
- Czyli jednak stoi za tym jakaś osoba. – Shunai wyraźnie się uśmiechnął, drugą ręką podciągając go do siebie za kołnierz.
- Któż to taki?

Z sanktuarium wybiegł mały, około dwunastoletni chłopiec. Ubrany był tak samo jak Shunai, choć jego wątłe ciało wyglądało w tym dużo gorzej. Ironiczny uśmiech na twarzy Shunai’a zastąpił surowy, ojcowski wyraz.
- Wracaj do środka, Kerim. Sytuacja opanowana. – powiedział, posyłając swojemu synowi jasny komunikat.
- Tali zniknęła. – powiedział wyrażnie przerażony chłopiec. Jego twarz zalewał zimny pot, a w oczach widać było czysty strach. Nie przed krwią, nie przed pięcioma trupami i szóstym dogorywającym, lecz przed ojcem, którego reakcję mógł przewidzieć na tyle dokładnie, że podświadomie zaczął uciekać do środka gdy tylko skończył mówić. Z chwilą, kiedy Kerim obrócił się i zaczął truchtać, umierający shinobi splunął gęstą krwią w twarz Shunai’a, śmiejąc się przy tym przeraźliwie.
- Poważnie myślałeś, że będziemy umierać bez końca, próbując zdobyć to brutalną siłą? – zapytał ironicznym tonem shinobi. Ledwo skończył mówić, a w ułamku sekundy całe jego ciało spowiły płomienie. „To była zbyt szybka śmierć jak dla niego” – pomyślał sobie Shunai, od razu ruszając biegiem do sanktuarium. Tali była jego córką, młodszą siostrą Kerima. Chłopak miał ją chronić w razie nieprzewidzianej sytuacji. Jak widać, nie podołał.

Niecałą minutę później praktycznie cała obsada sanktuarium rozpoczęła przeszukiwanie okolicy. Bezskutecznie. Nikt nie był w stanie wyczuć obecności kogokolwiek żywego w promieniu paru kilometrów. Nie znaleziono również żadnego fizycznego tropu – zapachu, kawałków ubrań, ani nawet umówionych sygnałów. Jedyne, co Shunai’owi przychodziło do głowy, to techniki czasoprzestrzenne, o których nie wiedział zbyt wiele. Ba, sam w całym swoim życiu ani razu nie miał nawet okazji zobaczyć takowej na własne oczy. Co więcej mógł więc zrobić, aby odzyskać swoją córkę, która miała zostać jego następczynią?

Gdy w końcu nieco ochłonął, a pozostali strażnicy z sanktuarium usunęli ślady bitwy, wezwał do siebie Kerima. Chłopiec przerażony całą sytuacją stał przed drzwiami do pokoju ojca przez dobrą minutę. Cholernie bał się konwekwencji, które na pewno go spotkają. Wiedział jednak, że im dłużej będzie zwlekał, tym prawdopodobnie gorzej ta rozmowa będzie wyglądać. Wziął głęboki oddech i wszedł do środka z całym spokojem i pewnością siebie, jaką mógł teraz wykrzesać. W środku jak zwykle panował nieskazitelny porządek. Nawet otwarty w tej chwili zwój na podłodze, nad którym siedział Shunai, ułożony był idealnie równolegle do desek na podłodze. Kerim zasunął za sobą wejście, po czym usiadł naprzeciw ojca. Wyprostowany, z neutralnym wyrazem twarzy, układając ręce na nogach. I czekał. Po krótkiej chwili Shunai podniósł wzrok i spojrzał na Kerima zupełnie tak, jakby oczekiwał, że w jego miejscu powinna siedzieć Tali, a nie ten tchórzliwy nieudacznik.
- Co tam się stało? – zapytał zimnym tonem.
- Razem z Kelekiem pilnowałem Tali, zgodnie z ustaloną formacją. Usłyszałem kroki od strony skrytki. Kelek powiedział, żebym lepiej to sprawdził. Posłuchałem więc starszego rangą...
- I nikogo tam nie zastałeś. Tak samo, gdy już wróciłeś sprawdzić co z Tali. Mam rację?
- Tak... – powiedział Kerim, czując niesamowitą presję związaną ze swoim błędem. Nie powinien opuszczać siostry w trakcie ataku. Jego jedyną misją było upewnienie się, że nic jej nie będzie. Był gotowy na karę. Gdy zauważył, że ojciec podnosi rękę, natychmiast zamknął oczy i nieco się skulił. Ku jego zaskoczeniu, pierwszy raz odkąd pamięta został przytulony.
- Cieszę się, że nic Ci nie jest.
- Nie jesteś zły, że to przeze mnie zniknęła Tali? – zapytał ze łzami w oczach, z trudem powstrzymując załamanie głosu, które w tym wieku bardzo często mu się zdarzało.
- Nic byś nie mógł zrobić. Jeżeli Kelek zniknął razem z nią, musiał mieć ku temu dobry powód.
- Kelek? Więc to jego wina?
- Byłem ślepy. Ignorowałem sygnały. Cała wina leży po mojej stronie. Tylko ktoś od nas mógł niepostrzeżenie ominąć wszystkie bariery.
- Ale czy to nie znaczy, że Kelek nas zdradził? – zapytał wyraźnie skonfudowany Kerim.
- Zdrajcy to nie bezmyślne zwierzęta. Każdego człowieka możesz doprowadzić do podjęcia radykalnych kroków. To tylko kwestia czasu. Nie mamy jednak pewności, że to on ją porwał. Nie możemy wykluczyć, że uciekł razem z nią, by ją chronić. Nie dowiemy się, dopóki go nie znajdziemy.
- Dlaczego w ogóle nas atakują? Co takiego znajduje się w skrytce? – zapytał pierwszy raz w życiu Kerim. Od zawsze był to temat swoistego tabu – nikt nie mówił o tym czego bronią, jedynie o tym, jak ważna jest to misja. Chwila, w której mógł na spokojnie porozmawiać z ojcem wydawała się odpowiednia na zadanie tego typu pytania. Shunai wyraźnie wachał się z odpowiedzią.
- Chodzi o pewną szkatułkę. A dokładniej jej zawartość...
Rozmowę przerwał głośny trzask drewna. Ktoś bardzo energicznie rozsunął drzwi. Kerim oraz Shunai spojrzeli w tamtą stronę, zauważając jednego ze strażników ze zwojem w ręku. Potwornie dyszał i był cały spocony. Bez słowa podszedł do Shunai’a, który wstał i przyjął od niego zwitek papieru. Ojciec Kerima bez słowa opuścił ręce, dzięki czemu chłopiec mógł rzucić okiem na treść zwoju. Był to list spisany tradycyjnym, niezwykle precyzyjnym pismem. W tym samym momencie Shunai złapał Kerima za rękę i spojrzał mu w oczy. Chłopak pierwszy raz dostrzegł na twarzy swojego ojca niepokój.
- Mają ją...

Akt II

To tylko zły sen

Tej nocy nikt w sanktuarium nie zmrużył oka. Nawet jeśli Kerim nie dostał żadnego zadania przy planowaniu czy chociażby przygotowaniach do próby odbicia Tali, chłopiec najzwyczajniej w świecie nie mógł zasnąć. Każda próba zamknięcia oczu na dłużej niż parę sekund kończyła się pojawianiem przed jego oczami koszmarów. Od małego był przyzwyczajony, że śmierć często gości w ich progach, od czasu do czasu zbierając swoje żniwo, gdy kolejna grupa próbuje wykraść tak pilnie strzeżony sekret. Z reguły wystarczali niżsi stopniem strażnicy do odparcia takich ataków, lecz z czasem zaczęło być coraz gorzej. Od niedawna do aktywnej walki musiał włączyć się nawet Shunai, który był przywódcą całego sanktuarium. Wszędzie wokół było słychać szmery i rozmowy. Choć w sanktuarium mieszkał zaledwie tuzin strażników plus dwójka dzieci dowódcy, tej nocy wydawało się, jakby skład powiększył się przynajmniej trzykrotnie. Najgorsze było to, że Kerim tak naprawdę nie wiedział nic. Ani czego chroni dwunastka strażników, ani jaką rolę miała w tym wszystkim grać jego porwana siostra. Wiedział tylko, że mimo młodego wieku, Tali była prawdziwą perełką jeśli chodzi o umiejętności i potencjał. Zupełne przeciwieństwo Kerima, któremu zwyczajna nauka podstaw korzystania z chakry zajęła dłużej niż całe podstawowe szkolenie siostry. Ta bezsilność, bezradność i kompletna niewiedza spowodowała, że coś popchnęło go w tej chwili do działania. Chłopak wstał i wyszedł na korytarz. Słuch go nie mylił – po korytarzu kręciły się znajome twarze, nosząc ze sobą zwoje, broń oraz materiały, których z reguły używali do odnawiania barier dookoła skalnej grani. Zdawać by się mogło, że wszyscy kompletnie go niezauważają. Kerim skierował swój krok w stronę głównego holu, wokół którego wszyscy się kręcili.


- To nie jest możliwe, Panie. – powiedział jeden ze strażników, kreśląc grafitem po pergaminie. Znajdowały się na nim plany całego sanktuarium i okolicy, zaś dookoła zaznaczone były przy pomocy prostego cyrkla ze sznurka bariery.
- Jak to? Nie dacie rady zablokować rzeki? Wystarczy, że żaden człowiek nie będzie w stanie tamtędy uciec. – mówił Shunai, upierając się ciężko na drewnianym blacie.
- Niestety. Kalak był w tym najlepszy. Jeżeli mamy postawić barierę akurat tam, będziemy musieli poświęcić którąś z poprzednich. Nie damy rady utrzymać ich aż tylu.
- Nie ma takiej opcji. Mamy jednak ogromną lukę, którą najprawdopodobniej wykorzystał Kalak. Pieprzony zdraj... – mówił Shunai, przerywając, gdy jeden ze strażników dał mu sygnał, że Kerim właśnie wszedł do holu.
- Czyli to Kalak? – zapytał Kerim, kompletnie przerażony faktem, że jeden z najbliższych mu strażników ich zdradził.
- Niestety. List najprawdopodobniej spisał on. Żądają okupu za Tali. Obiecują jednak, że nic jej nie zrobią. Chłopiec wyraźnie zmarszczył brwi. Coś mu tutaj nie grało, i inni najprawdopodobniej również do tego doszli.
- Dlaczego w takim razie nie zabrał tak po prostu skarbu? – zapytał Kerim, w którego głowie rodziło się coraz więcej pytań.
- Słuszna uwaga. Kelek jest specjalistą od pieczęci i bez problemu mógłby zdjąć bariery każdego ze strażników, aby wykraść... Skarb. Istnieje jednak zabezpieczenie, którego usunąć tak łatwo nie może. I każdy ze strażników doskonale o tym wie.
- Kolejne zabezpieczenie? Nie uczyliście mnie o nim wcześniej.
- Bo nie było takiej potrzeby. Jest to główny powód, dla którego nie każdy jest w stanie zostać głównym strażnikiem. W dużym skrócie, poświęciłem sporą część własnej energii na stałe, abym tylko ja miał dostęp do skrytki. Zdjęcie tego zabezpieczenia oznacza, że przez najbliższą dobę będę kompletnie bezsilny. Dzięki temu nawet jeśli dowódca zapragnąłby skarbu tylko dla siebie, reszta strażników będzie w stanie na nowo zabezpieczyć całość. Wraz ze słowami ojca wszystko zaczęło się powoli układać. Tali miała być więc szkolona na kolejnego dowódcę. Skoro zabezpieczenie to osłabia na stałe lidera, to musi być on niezwykle silny, aby dalej być w stanie chronić sanktuarium. Co jednak jest tak bardzo ważne, że ochrona tego wymaga aż takich środków?
- Chcą Was wywabić z Sanktuarium, prawda?
- Tak. I w obecnej chwili nie mamy innego wyjścia, jak spróbować coś z tym zrobić. Po ciele Kerima przeleciał zimny dreszcz. Ojcowska miłość do Tali była oczywistą rzeczą. Podejście dowódcy do najważniejszego wychowanka również. Ale jeśli ochrona skarbu była na tyle ważna, że podejmowano się tak radykalnych środków, to dlaczego uratowanie Tali było jeszcze ważniejsze? Nic tutaj nie trzymało się kupy. Z krótkiego letargu wyrwał chłopca jego ojciec Shunai, kładąc ręce na jego ramionach.
- Chłopcze, gdy tylko nastąpi świt, schowasz się tam. – oznajmił, wskazując na właz do piwnicy. – W środku przygotowaliśmy dla ciebie skrytkę. Tylko tam będziesz w pełni bezpieczny. Nie mogę pozwolić na to, aby stracić również i ciebie. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze. Odzyskamy Tali. Masz moje słowo. – mówił Shunai z niezwykłą pewnością siebie. W tym momencie Kerim widział, dlaczego to właśnie on został dowódcą. Jego postawa nigdy nie budziła żadnej wątpliwości, charyzma nie zawiodła towarzyszy, zaś siła była w stanie zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.
- Brzask za kwadrans. Drużyna druga, przygotować się! – krzyknął jeden ze strażników, który właśnie wszedł do holu. Kerim popchnięty lekko przez ojca ruszył w stronę piwnicy z jednym ze strażników, który wpuścił go do środka otwierając zabezpieczenia na chwilę. Chłopak schował się we wskazanym miejscu i zamarł. Robił tak, jak uczono go od zawsze. Medytował, oddychając spokojnie, aby nikt go nie usłyszał. Gdy zaś właz się zamknął, pozostała już tylko ciemność...

Przez parę godzin był spokój. Ciemność, woń wilgotnych, kamiennych ścian i od czasu do czasu mocno przytłumione pomruki nadchodzące z góry to wszystko, co towarzyszyło Kerimowi w oczekiwaniu. W końcu zaczął słyszeć coraz wyraźniej, o czym mówią zaraz nad nim. Rozpoznał głos swojego ojca, który rozmawiał z kimś nieznajomym. Kątem oka widział drobne błyski, które mogły oznaczać, że strażnicy zdejmowali kolejne bariery. Po krótkiej chwili ktoś otworzył właz, kompletnie oślepiając na krótką chwilę Kerima. W wejściu stał masywny mężczyzna, po którego ciele skakały krótkie błyski, zupełnie jakby były to wyładowania elektryczne.
- Świetnie. Kalak, twoja kolej. – powiedział niskim, chrypliwym głosem nieznajomy. W schodach pojawił się zaś Kalak, ubrany dalej w świątynne szaty, prowadząc przed sobą Tali. Dziewczynka miała knebel w ustach, była cała poobdzierana, zaś ręce miała związane za plecami w sposób uniemożliwiający składanie pieczęci. Kerim chciał podejść i przytulić ją, szalał wręcz ze szczęścia na widok swojej małej siostrzyczki, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się przed wyjściem z kryjówki. Coś tutaj nie grało.
- No, zaraz zobaczymy jak staruszek cię wyszkolił. – powiedział zdrajca na ucho dziewczynki, rozrywając kunai’em szatę na jej brzuchu. Kerim zamarł, a z jego czoła zaczął lać się zimny pot.
- Pokaż nam jak działa klucz, a tatusiowi nic się nie stanie. – w tym samym momencie jeden z mężczyzn pokazał się przy włazie, trzymając bezwładne ciało Shunai’a. Jego ręce były całe skąpane we krwi. Tali wyraźnie się przestraszyła, lecz jej krzyk był w pełni tłumiony przez knebel. Kalak podprowadził ją do błękitnej szkatułki, z której wieka wystawało sześć zdobionych, gładkich macek. Po niecałej minucie Kalak zaczął się czerwienić na twarzy, zaś w jego oczach widać było coraz większy upór.
- Mówiłem wam... – odezwał się nagle niewyraźnie Shunai, z trudem otwierając usta.
– Przysięga jest wiążąca... Klucz nie może działać wbrew swojej woli.
- Zasrana smarkulo, widzisz do czego doprowadziłaś? – powiedział ponownie spokojnym głosem potężnie zbudowany nieznajomy, wbijając dłoń w ciało Shunai’a, zupełnie jakby nie stawiało żadnego oporu pod jego palcami. Tali zaczęła krzyczeć do tego stopnia, że knebel wyraźnie przeszedł czerwienią w okolicy jej ust. Kerim zaś zamarł, przykrywając swoje usta rękoma. Nie wierzył, że to co się dzieje jest prawdziwe. To musi być zły sen albo koszmar.
- Skoro nie chcą po dobroci... Małą też załatw. Skoro nie chce współpracować, znajdziemy inny sposób żeby to otworzyć. Tali odruchowo pokręciła głową. Rozumiała, czym będzie grozić nieposłuszeństwo. Zamknęła oczy, zaś na jej brzuchu zaczęły kumulować się dziwne wzory, mieniąc się na różne kolory bladym, acz coraz silniejszym światłem. Podeszła kilka kroków do szkatułki, stając około metra przed nią. Ta zaś zaczęła jakby ożywać. Macki zaczęły się poruszać, wieko lekko się uchyliło, zaś z wnętrza można było wyczuć niezwykle złowrogą chakrę. I to w potężnej ilości.
- Ha! Mamy to! – krzyknął potężnie zbudowany mężczyzna, zbiegając na dół i odrzucając z ogromną siłą Keleka na bok przypadkowym ruchem ręki. Ten osobnik był niczym dzika bestia, której siła pozowliłaby w pojedynkę stawić czoła wszystkim strażnikom. Podniósł on Tali zaledwie dwoma palcami, skupiając się tylko na szkatułce.
- Czuję to! Cóż za ogromna siła. To przekracza moje najśmielsze oczekiwania! – wrzeszczał, kompletnie nie zważając na delikatne ciało dziewczynki, która mimo ogromnego bólu wciąż skupiała się na utrzymaniu tej dziwnej techniki. Jego maniakalny śmiech został w pewnym momencie przerwany przez obrzydliwe charknięcie. Zza mężczyzny wyszedł ciężko dyszący Kelek, wbijający dłoń w jego gardło.
- Nie licz na to, skurwysynu. – powiedział wściekłym głosem, przeciągając po jego szyi dłonią. Z jakiegoś powodu jego tętnice wystrzeliły różową, napowietrzoną krwią. Chakra wypływająca ze szkatułki była już gęsta jak mgła zimową porą. Kumulowała się wokół mężczyzny, zupełnie tak, jakby go wzmacniała. Chyba tylko dzięki temu dał radę złapać Keleka za głowę, dosłownie zamierzając uderzyć nim o wątłe, osłabione ciało Tali. Kerim zadziałał impulsowo, ruszył ile sił w nogach, by wyrwać z jego rąk swoją siostrzyczkę. Wyjął kunai, skacząc na wysokość głowy mężczyzny i celując w jego oko. Był jednak stanowczo zbyt wolny. Potężne ciało zdążyło złapać go w locie, puszczając uprzednio Tali i zaledwie jednym uderzeniem zmasakrować głowę Keleka, jak i większą część korpusu Kerima. Tali wpadła w szał. Z kabury wyjeła Kunai, zaś z całego jej ciała zaczęły wychodzić małe robaczki. Gdy tylko dosięgnęła ostrzem jego twarzy, zaczęła wbijać je w jego oczy. Nawet mimo lekkich porażeń co jakiś czas, dziewczynka nie przestawała atakować. Wrzeszczała, płakała i wbijała ostrze coraz głębiej i głębiej, torując wręcz drogę rozwścieczonym równie mocno co ich pani robaczkom. Mężczyzna przestał się ruszać, opadając na ziemię. Tali miała wrażenie, jakby ta chwila trwała wieczność, jakby spadał niezwykle powoli, a jej ciało mimowolnie wykonywało kolejne ataki. Przez łzy w oczach nie widziała nawet w co uderza, ani (na całe jego szczęście) jak wygląda teraz twarz tego podłego mordercy. Dziewczyna pierwszy raz w życiu doświadczyła prawdziwego letargu, szału, który doprowadził do kompletnej utraty kontroli nad sobą. Wyrwał ją z niego tylko i wyłącznie ból. Zastanawiała się co mogło sprawić, że pojawiło się to uczucie. W kącikach ust poczuła smak żelaza. Krwawiła. Dotknęła dłonią policzków, które zaczęły ją bardzo mocno piec. Rozcięcie było na tyle głębokie, że przykładając palec natrafiła właściwie od razu na żuchwę. Zrobiło jej się słabo. Oprócz tego czuła niewyobrażalne kłucie naprzemian z pieczeniem w okolicy brzucha, w miejscu, gdzie znajdowała się pieczęć. Odruchowo i tam się dotknęła, jednak nie wyczuła niczego niepokojącego. Niepokojące były za to głosy dobiegające z góry.
- Co tam się odjebało?! – krzyknął mężczyzna ubrany podobnie do bandytów, którzy napadli poprzedniego dnia na sanktuarium. Teli bez chwili namysłu wybiegła na zewnątrz, wykorzystując chwilę zaskoczenia jaką sprezentował jej los. Kątem oka zauważyła, że nie wszyscy strażnicy leżeli martwi. Trzech z nich wyglądało na całkiem żywych. Ba, stali nawet nad rozłożonymi planami, jakby tłumacząc je bandytom. Jednym z nich był wicedowódca, odpowiedzialny za prowadzenie drużyną pierwszego kontaktu, która wyrzuszyła w pierwszy pościg.
- Za nią! Dorwać ją żywą! – wrzasnął, gdy tylko zobaczył sprintującą w stronę wyjścia Tali. Dziewczynka była załamana. Zdrajców było więcej. Do tego znają okolicę jak nikt inny. Nie ma szans na ucieczkę, nie przed ludźmi, którzy zabezpieczali całą skalną grań stanowiącą obszar sanktuarium. Jeżeli nie kłamali wcześniej, tylko jedna droga ucieczki była niezabezpieczona...

Akt III

Droga bez końca

Rzeka. W obecnej chwili była jedynym, co przychodziło przerażonej Tali do głowy. Rwąca, skalista, niezwykle zimna rzeka, której źródło stanowiło główne źródło wody dla sanktuarium. Powinna to być jedyna droga niezabezpieczona barierami, lecz szanse na przeżycie Tali będzie miała tylko wtedy, kiedy starczy jej chakry na utrzymanie się na powierzchni. Chwila nieuwagi, zachwianie balansu czy też utrata koncentracji wywołają taką ilość ran, że nawet jeśli dziewczyna przeżyje takie poturbowanie, prawdopodobnie zginie w przeciągu kolejnej doby. Do tego nie mogła ignorować faktu, że w każdej chwili może mieć kogoś na ogonie. O ile zwyczajnych bandytów się nie obawiała, ponieważ była od nich zwyczajnie szybsza, o tyle strażnicy stali na dużo wyższym poziomie. A było ich w tym momencie trzech.

W połowie drogi do spływu, trzy shurikeny przeleciały zaraz obok jej drobnych nóg. „Niedobrze, są coraz bliżej.” – powiedziała w myślach Tali. Ku swojemu zaskoczeniu, krwawienie z ran na twarzy całkowicie ustało. Było to o tyle dziwne, że własnoręcznie sprawdziła głębokość ran zaraz po ich zadaniu i nie wyglądało to zbyt ciekawie. Na chwilę obecną miała jednak inne zmartwienia chociażby w postaci pościgu. Dziewczyna postanowiła przygotować na wszelki wypadek kawarimi, któremu bieg po tafli spokojnego źródła zdecydowanie sprzyjał. W ostatniej chwili skończyła skupienie, gdy kątem oka dostrzegła nadlatującą bolę – dwa ciężary połączone liną, używane do unieruchomienia uciekającego człowieka. Jej ciało-zmyłka zamieniło się w kawałek drewna po uderzeniu, a ona sama pojawiła się kawałek dalej.
- Tali, stój! Gwarantuję ci, że nic ci się nie stanie! – krzyczał jeden ze strażników, składając pieczęci w biegu. Dziewczyna nie miała nawet zamiaru słuchać tego co mówią. Jedyne o czym teraz myślała, to żeby jak najszybciej dotrzeć do rzeki.
- Uważaj pod nogi. – odezwał się głos w głowie Tali, który zdawało jej się, że już gdzieś słyszała. Brzmiał zupełnie jak w koszmarach, które czasami miewała. Odruchowo spojrzała pod nogi i zobaczyła, jak pod krystalicznie czystą, przejrzystą taflą wody roślinność zaczyna wypływać w górę. Dziewczyna natychmiast wykonała unik, zaś spod jej nóg wystrzelił gejzer, wybijając ją nieco w powietrze. Gdy wylądowała na nieco zaburzonej tafli wody z trudem zdołała utrzymać równowagę. Biegła jednak dalej, obniżając na wszelki wypadek ciężar swojego ciała. Była już tylko parę metrów od rzeki. Powinno być już tylko łatwiej, powinno wszystko się udać tak, jak to zaplanowała.

Noga odmówiła posłuszeństwa. Miała wrażenie, że coraz bardziej drętwieje. Czuła zaledwie delikatny ból rozłożony na całym udzie. Sprawdziła to odruchowo ręką, czując powbijane w mięśnie dziesiątki drobnych igieł. Najpewniej zatrutych. Nic już nie mogła zrobić. Leciała w dół, zbliżając się twarzą do ostrego, skalistego występku, który wystawał z pierwszej części wodospadu. Uderzyła w niego z całym impetem, tracąc przytomność. Jej bezwładne ciało wpadło do wody, pędząc z nurtem na sam dół. Dwójka strażników zatrzymała się na brzegu, widząc ślady krwi na skałach po uderzeniu.
- Powiadom resztę. Lepiej się ewakuujmy. Nie damy mu rady, gdy się uwolni.

Tali obudziła się leżąc na piaszczystym brzegu rzeki w łagodnej, dolnej części. Zanim cokolwiek zrobiła, zaczęła sprawdzać swój stan, zgodnie z naukami ojca. Kości miała całe. Pomacała się po twarzy, dokładnie wymacała miejsce uderzenia głową o skałę, a następnie sprawdziła udo. Nic tam nie było. Ani śladu krwi, złamań, obić, siniaków, ani nawet strupów. Jedyne co była w stanie wyczuć, to lekko zgrubione blizny na twarzy i silny głód. Czyżby to faktycznie był tylko zły sen? Mimo tak wielu obrażeń nic mu nie jest. Może po prostu zgubiła się i zasłabła w okolicy? Tylko skąd w takim razie te blizny? Dookoła też nikogo nie ma, a żaden ze strażników by jej nie uleczył.
- To nie był zły sen. Zły sen dopiero się zacznie. W dodatku na jawie. – powiedział złowrogi głos w głowie Tali. Dziewczyna aż podskoczyła, rozglądając się dookoła.
- Będę Cię męczył i torturował. Nie prześpisz już w spokoju ani jednej nocy, żyjąc w świadomości, że do całej tej tragedii doszło tylko przez ciebie.
- Czego ode mnie chcesz?! – krzyknęła na głos Tali, pocąc się powoli ze strachu. Jej zajęcze serce podpowiadało ucieczkę, jednak jak uciec przed głosem w jej głowie?
- Wolności. I spokoju. A ty mi je odebrałaś. Jeżeli jeszcze raz okaleczysz swoje ciało, gorzko tego pożałujesz. – powiedział demon, którego obraz nagle pojawił się w jej głowie. Stał w ogromnej celi, do której brama zapieczętowana była symbolami podobnymi do tych, które pojawiły się na ciele Tali. Bestia wyglądała jak na rycinach, które przeglądała studiując historię. Co tak potężny byt robił w jej głowie? Czyżby to właśnie on skrywał się w szkatułce, której ochrona była świętą misja ludzi z sanktuarium? Wszystko na to wskazuje. Myśląc o sanktuarium, Tali zrobiło się niedobrze. Padła na ziemię i zwymiotowała, przypominając sobie obrazy, jakie widziała wczorajszego dnia. To nie był zły sen. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Została więc sama. Ojciec, brat oraz większa część strażników sanktuarium już nie żyła. Co więc mgła zrobić w takiej sytuacji? Jedyną osobą, która mogła dać jej w tej chwili schronienie, była jej matka. Nie miała jednak pojęcia ani gdzie jej szukać, ani nawet jak teraz wygląda. Pamięta tylko, że odeszła niedługo po narodzinach Tali, gdy rodzice pokłócili się o los małej. Matka nie mogła znieść świadomości, że jej przeznaczeniem jest poświęcić życie aby zostać kluczem. Kluczem, który jak się okazało, jest w stanie wypuścić na świat potężny byt, zamieszkujący teraz jej własne ciało. Tak oto rozpoczęła się podróż dziewczynki o zajęczym sercu w świecie, którego kompletnie nie znała.